Wkurzam salon Wkurzam salon
2885
BLOG

Rafał Ziemkiewicz. "Wkurzam salon". Odcinek XX

Wkurzam salon Wkurzam salon Polityka Obserwuj notkę 5

 

 

Rozdział V.

Mężczyzna

 

 

 

Twoja książka „Żywina” z 2008 roku po trochu jest o układzie polityczno-korupcyjnym, ale głównym bohaterem jest dziennikarz Radek. Człowiek niedojrzały, który dorasta, robiąc materiał o pośle Żywinie.

Tak, to opowieść o facecie, który żył sobie beztrosko i nagle kolejne zdarzenia uświadomiły mu, że nie można być wiecznie beztroskim, że trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje życie, a nawet i za cudze. Często mam wrażenie, że kolejne rzeczy, do których w mozole dochodzę, napisał już kiedyś Joseph Conrad. I tym razem też, gdy już kończyłem pracę nad „Żywiną”, uświadomiłem sobie, że to jest mniej więcej o Conradowskiej „Smudze cienia” ? we właściwym sensie. Bo w potocznym języku ? to jeden z wielu przykładów powszechnego kulturowego otępienia, pewnie jeszcze się zgada powiedzieć o innych ? przyjęło się mówić, że kiedy ktoś „wkroczył w smugę cienia”, to znaczy „zestarzał się”. Tymczasem jeśli ktoś tę powieść przeczyta, zobaczy, że mówi ona o wejściu nie w starość, ale właśnie w dorosłość. Bohater zostaje kapitanem statku i musi go uratować i nie ulec przy tym pokusie irracjonalnej wiary, że nad statkiem ciąży klątwa po poprzednim kapitanie.

Jako pisarza najbardziej mnie interesuje, co to znaczy być mężczyzną i jak można nim być w świecie, w którym męskość generalnie zanika, być może nieuchronnie. O tym jest „Żywina” przede wszystkim, bardziej niż o Stanisławie Żywinie i jego politycznej karierze. I o tym też jest moja najnowsza powieść „Zgred”. 

Męskość zamienia się w metroseksualizm?

Kretyńskie słówko, wymyślone na użytek reklam. Nie wiem, co ma oznaczać, chyba pewien styl wydawania pieniędzy na wzór bogatych homoseksualistów z wyższych sfer mieszczańskich. Współczesny problem z męskością polega na, że tak to ujmę, zgówniarzeniu. Na upowszechnianiu się syndromu Piotrusia Pana. „Żywina” jest powieścią o takim współczesnym Piotrusiu Panie, który nigdy nie wyrósł z chłopięctwa, bo został upupiony przez mamusię, a wzorca męskiego nie miał skąd wziąć. W niewielu rzeczach zgadzam się z Agatą Bielik-Robson, ale sądzę, że miała rację, mówiąc, że w Polsce brakuje prawdziwych mężczyzn, bo u nas od pokoleń chłopca wychowywała matka, jeśli już przez kogoś wspierana, to przez inne kobiety albo przez księdza, podczas gdy ojciec był nieobecny.

Kiedyś go nie było, bo mężczyźni ginęli w powstaniach i na wojnach. Teraz go nie ma, bo wyjechał na saksy albo się upił, albo siedzi w pracy po godzinach. A kiedy pojawia się w domu, najczęściej mówi: czego wy ode mnie chcecie! Ja tutaj dwadzieścia lat po całych dniach pod tym zegarem zapieprzam, żeby wszystkim dać jeść, dajcie mi święty spokój, muszę wreszcie odespać. Albo jeśli jest tatusiem nowoczesnym, zabiera dzieci na mecz, organizuje zabawę, wolny czas. W najlepszym razie podtrzymuje więź emocjonalną, ale nie uczy męskiej postawy wobec świata, nie uczy podejmowania decyzji, przyjmowania odpowiedzialności, no bo skąd ma to wiedzieć, kiedy i jego nikt tego nie nauczył? To jest nasza polska „fatalność” ? w norwidowskim sensie ? która przekłada się na brak męskich zachowań. Nawet nasza religijność jest tym skażona, bo zamiast Boga Ojca ? jak to słusznie w sumie zauważył Korwin-Mikke, ściągając na siebie gromy ? czcimy przede wszystkim Opiekuńczą Boginię z Jasnej Góry.

Dla chłopca wzorzec męskości w postaci ojca jest nieoceniony i niczym się go nie da zastąpić, dla dziewczynki również ten wzorzec w osobie ojca jest niezbędny, by mogła stworzyć sobie stabilne życie emocjonalne. Współczesna psychologia niby to już dzisiaj uznaje, ale przekaz z mediów jest krańcowo odmienny.

Ów syndrom Piotrusia Pana jest dobrze opisany przez psychologów. I to nie jest tylko polskie zmartwienie. We Włoszech istnieje cała armia mammonich, trzydziestolatków, którzy nie mają ochoty się wyprowadzić z domu, bo u mamy jest najlepiej. W Polsce też jest ich sporo, choć u nas mogą się wykręcić trudną dostępnością własnego lokum. Ciekawi mnie, na czym, twoim zdaniem, polega ten brak męskości w przestrzeni publicznej?

Wyraża się choćby popularnością takiego Kuby Wojewódzkiego, który jest przecież ode mnie kilka miesięcy starszy, a odstawia pajacującego gówniarza, którego największym życiowym problemem jest przecierająca się powoli przez loki łysina. To może i zabawne, kiedy mówi, że imponuje mu Jan Nowicki, który debiut małżeński przeniósł pod siedemdziesiątkę, albo że wyczynami erotycznymi chciałby dorównać Gruzie czy Żuławskiemu. Ale gdy tak człowiek popatrzy, że dzisiaj, by być na topie, trzeba odstawiać dwudziestolatka, to jednak żal dupę ściska. Stare zgredy ciągną zza uszu siwe kucyki, ubierają się w dżinsy i za wszelką cenę szpanują przed młodymi opowieściami, jak to przez okno włazili do Sali Kongresowej, by zobaczyć koncert Rolling Stonesów. Jakby nie rozumieli, że dla młodszego pokolenia ci Rolling Stonesi to tak sama prehistoria jak koncerty Miecia Fogga. To podlizywanie się młodym i puszczanie oka, że niby my, starzy, też jesteśmy młodzi, obserwuję na każdym kroku. Może bardziej wyostrzonym wzrokiem, bo ja też dorosłem z dużym opóźnieniem.

Zastrzegam, że mówiąc o Wojewódzkim, mówię oczywiście o postaci, którą on stworzył i gra. On sam prywatnie nie jest takim przygłupem, jakiego tam za pieniądze odstawia. To zwyczajny, inteligentny facet, podobno dowcipny, choć mi ten rodzaj humoru nie odpowiada. Poznałem go trochę bliżej, kiedy zaprosił mnie do swojego show, by porozmawiać o fantastyce.

I nagle zapytał o twoje życie erotyczne?

Nie, zresztą nie podjąłbym tematu. Nie pamiętam, o czym była rozmowa, chyba nic ciekawego; wspominam o niej tylko dlatego, żeby podkreślić, co zawsze warto pamiętać, że ludzie występujący w tej telenoweli życia publicznego, czy to jako celebryci, politycy, czy inne „autorytety” kogoś grają, czasem kogoś z grubsza podobnego do siebie, ale to zawsze „wizerunek publiczny”, kreacja. W tym konkretnym wypadku kreacja 46-letniego chłopczyka w krótkich majtkach, który jest w naszym świecie tak ważny, że w sondażu uznany zostaje przez młodych za drugi po Owsiaku największy autorytet i nawet pan premier przychodzi do niego jak swój. Przychodzi, nie będzie marnować czasu na nudę rządzenia, woli latać po boisku, piłkę kopie i strasznie jest z tego dumny. I tak doszliśmy do Donalda Tuska, dobitnego dowodu zdziecinnienia sfery publicznej. To, co on odstawia, to jest przecież kompletny cyrk. W „Dzienniku. Polska, Europa, Świat” ukazał się kiedyś reportaż Pawła Reszki i Michała Majewskiego, w którym opisali oni dokładnie, jak wygląda ceremoniał gry z Tuskiem w piłkę. Przyczaili się tam po prostu i z ukrycia obserwowali, jak nasz pożal się Boże premier lata po boisku i dyryguje tymi wszystkimi swoimi lizusami, a oni mu posłusznie podają piłki, grzecznie pozwalają się okiwać i strzelać bramki. Biją premierowi brawo, a ten jak głupi cieszy się, że jest takim świetnym piłkarzem. Tym bardziej dawałbym wiarę temu opisowi, że autorzy nie uchodzą za „dziennikarzy prawicowych”.

 


Na następny odcinek zapraszamy w poniedziałek (9 maja) o godzinie 17. Książka jest już dostępna w księgarniach.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka