Wkurzam salon Wkurzam salon
2866
BLOG

Rafał Ziemkiewicz. "Wkurzam salon". Odcinek XVI

Wkurzam salon Wkurzam salon Polityka Obserwuj notkę 5

 

 

Co dziś uważasz za przesadne?

Kpiny, jakich nie szczędziliśmy szefowi pisma Adamowi Hollankowi. Pisał powieści strasznie młodopolskim, poplątanym stylem, czego zachwyceni prozą amerykańską nienawidziliśmy bardziej niż czegokolwiek innego w literaturze. Należał do partii, wcześniej pracował w „Trybunie Ludu” ? to wystarczało, żebyśmy go skreślali jako czerwonego grafomana. Potem zetknąłem się z nim osobiście, kiedy zacząłem pracować w redakcji „Fantastyki”, i to wyszło od niego, po prostu sam z siebie mi pomógł, wcale nieproszony. Bo nie była to taka typowa partyjna menda, jakie głównie robiły wtedy kariery, raczej człowiek, jak to nazywał Kisiel, „bojowy”. Lwowiak, widział wejście Ruskich w 1939 i wszystko, co potem; to go naznaczyło na całe życie strachem, i nie było sensu liczyć, że jak mu cokolwiek każą, to się postawi. Ale kiedy mu niczego nie kazali, a jak mówiłem, w ostatniej dekadzie PRL-u ten nacisk coraz bardziej słabł, to sam z siebie starał się być przyzwoity. Ściągnął na przykład do redakcji Leszka Jęczmyka po tym, jak go wylali z Czytelnika za „wrogą postawę”. Zważywszy na to, że naczelnym jakiegokolwiek pisma mógł być tylko partyjny, to muszę się zgodzić, że w sumie ten Hollanek się trafił naszemu środowisku bardzo szczęśliwie. A że miał wyskoki na punkcie własnej chwały, zamawiał na przykład pozytywne recenzje ze swoich książek i jeszcze je w druku poprawiał, dodając zachwytów albo pisał pochwalne dla siebie fikcyjne listy od czytelników… No, pewnie każdy pisarz ma takie pokusy, a ten świat partyjnych hierarchii był jednak strasznie demoralizujący.

Skoro pismo „Fantastyka” i cały ruch wokół niego powstały w stanie wojennym, to komunistom rzeczywiście zależało, żeby młodzież myślami poszybowała na inną planetę. 

Może i tak, ale wtedy tylko sformalizowano ruch, który kilka lat wcześniej zaczął się tworzyć samoczynnie. Gdzieś w 1977 ? 78 roku powstały w kilku miejscach, m.in. w Warszawie, kluby, do których przychodzili głównie faceci i rozmawiali o literaturze science fiction. Nie wiem, czy to warte wspomnienia, ale w polskim ruchu SF wielką rolę odegrali na początku homoseksualiści.

Nie uwierzę, że istniała gejowska fantastyka...

To nie, przynajmniej nie w tej części świata ? wtedy przecież u Sowietów za takie rzeczy skazywano na dziesięć lat łagru, a u nas lądowało się w kartotece „Hiacynt”. Ale kluby SF były, zwłaszcza na początku, miejscem, gdzie się zbierali ludzie w jakiś sposób wyobcowani, samotni, mający kłopoty z bliskimi, z nawiązywaniem kontaktów przyjacielskich ? klub dla wielu był protezą rodziny. Zresztą to jest chyba światowa tendencja. Lem w „Fantastyce i futurologii” straszne gromy miotał na Fandom, zwłaszcza amerykański, że to banda dziwadeł i odmieńców. Sam fakt pisania science fiction czynił z człowieka odmieńca, a w ruchu aktywistów odnajdywali się jeszcze bardziej „odmieńcowaci odmieńcy”.

Swój wielki młodzieńczy spór wiodłeś z Maciejem Parowskim, ówczesnym szefem działu literatury polskiej w „Fantastyce”, a późniejszym naczelnym tego pisma, redaktorem do dziś niezwykle cenionym przez młodych literatów. On uważał po prostu, że macie pisać coś na miarę „Biesów” Dostojewskiego, używając do tego robotów, laserów i statków kosmicznych.

Wymagał od nas literackości „głównonurtowej”, czyli właśnie takiej, która nas odpychała i właśnie przeciwko której lgnęliśmy do fantastyki. To nie był facet, który czytał np. Arthura C. Clarke’a, Philipa K. Dicka czy braci Strugackich i fascynował się tą literaturą tak samo jak my, młodzi pisarze SF. On się wychowywał na klasyce i w fantastyce widział formułę literacką, którą trzeba uszlachetnić wedle powszechnie uznawanych wzorców. Nie widział zupełnie tej specyfiki, którą my czuliśmy instynktownie. Z tego powodu między nami iskrzyło, tym bardziej że on próbował być nam ojcem i pouczać, a jego autorytet był, jakby to ująć, jedynie instytucjonalny. Traktowaliśmy więc Parowskiego jako przeszkodę na drodze do upragnionego druku. I to nie tylko w „Fantastyce”, bo Maciek dobierał także opowiadania do „Przeglądu Technicznego”, a w pewnym momencie także do „Problemów”. Z punktu widzenia młodego człowieka to był absolutny monopol i nigdzie nie można było wydrukować niczego, co się nie spodobało Parowskiemu.

Ale potem doszliście z nim do porozumienia. Nawet do przyjaźni.

Ja z nim koty darłem przez tyle lat, a w listopadzie 2010 roku wygłaszałem laudację na cześć Parowskiego, zresztą wręczając mu Nagrodę im. Józefa Mackiewicza jako członek kapituły za powieść pt. „Burza”. Widać więc, że nasze wzajemne stosunki przeszły dość liczne fazy.

Najszybciej, jak próbuję to sobie zrekonstruować, Parowskiemu udało się nas przekonać, że mylnie go pozycjonowaliśmy jako jeszcze jednego czerwonego; okazało się, że trafił do „Fantastyki” z prasy studenckiej, że był tam wybranym przez zespół „odwilżowym” naczelnym, a po stanie wojennym został negatywnie zweryfikowany i na pracę w miesięczniku literackim, ale z zakazem pełnienia funkcji kierowniczych, pozwolono mu z wielką łaską.

Ale awanturowaliśmy się głównie o retorykę. Myśmy wtedy głosili, że fantastyka ma być rozrywkowa, fajna, dobrze napisana, z warsztatu, konstrukcji, fabuły zrobiliśmy jedyny probierz wartości. Parowski z kolei opowiadał o problemach, o wartościach literackich itp. Był w tym spór pozorny, bo to, co my chcieliśmy pisać, nie było wyłącznie rozrywkowe, my chcieliśmy po prostu, żeby wszystko było solidnie zrobione, a on też nie domagał się nudy ani eksperymentów formalnych. Ale spory pozorne bywają właśnie tymi najbardziej gorącymi.

 

 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o godzinie 17. Książka jest już dostępna w sprzedaży.

 


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka