Wkurzam salon Wkurzam salon
2993
BLOG

Rafał Ziemkiewicz. "Wkurzam salon". Odcinek XIII

Wkurzam salon Wkurzam salon Polityka Obserwuj notkę 2

 

 

A miałeś coś do roboty?

Głównym zajęciem było przygotowywanie comiesięcznych „meldunków o nastrojach” w podległych komendzie hufcach pracy. Wyglądało to tak, że raz na miesiąc dostawałem od każdego z nich meldunek, jaki był w tym miesiącu nastrój w jednostce. Ów nastrój był wyrażany liczbą, od dwójki do piątki z dwoma cyframi po przecinku. Więc dostawałem te meldunki na swoje biurko i wywalałem je do kosza bez otwierania, bo niby po co ? przełożeni pouczyli mnie, że mam meldować, iż nastrój z miesiąca na miesiąc się poprawia, nieznacznie, ale nieodmiennie. Zatem zerkałem, ile tam było w moim własnym meldunku z poprzedniego miesiąca i jeśli było, że nastrój wynosił cztery, trzydzieści siedem, poprawiałem ten wynik na cztery, trzydzieści dziewięć, przepisywałem na maszynie, podpisywałem i składałem w określonym dniu w kancelarii komendanta. Przy maksymalnym przeciąganiu i celebrowaniu wszystkich czynności trudno było w ten sposób zabić więcej niż paręnaście minut.

Za czasów mojej służby nastroje rosły nieco szybciej niż zwykle, bo od razu skojarzyło mi się z nimi sławne opowiadanie Roberta Stevensona o diable w butelce. Wszyscy znają, ale przypomnę: diabeł spełniał trzy życzenia, a potem zabierał duszę do piekła, chyba że się go sprzedało komuś następnemu ? tylko że był jeden warunek: sprzedać go można było tylko taniej, niż się kupiło. Główny bohater był życiowo przyciśnięty i kupił butelkę z diabłem za jednego pensa, no i miał problem, jak go opylić, bo pens, jak wszyscy wiedzą, to moneta najdrobniejsza. Mnie to natchnęło do rozmyślań ? a co będzie, gdy nastrój w OHP poprawi się do pięć, zero i już nie będzie mógł dalej rosnąć, a przecież musiał rosnąć? Co się wtedy stanie? Nabrałem mistycznego przekonania, że Coś, Coś przez duże „c”, i żeby nadejście tego Czegoś przyspieszyć, zacząłem podnosić nastrój o dwa, trzy, a nawet cztery po przecinku. No i sam widzisz ? mistyczne przeczucie mnie nie zawiodło. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że upadek PRL-u miał jakiś związek z niemożnością podniesienia nastrojów w OHP ponad maksimum. Zatem mam swój wkład w obalenie ustroju. 

A poza raportowaniem o nastroju miałeś tam jeszcze coś do roboty?

Nic właśnie. Tyle żeby przyjść o 8.00 i wyjść o 16.00, i przez ten cały czas nie wyglądać na znudzonego. Nie wolno było czytać książek, rozwalać się na krześle z oczyma wpatrzonymi w sufit, układać kostki Rubika; no, nic nie było wolno, tylko mieć przed sobą rozłożone papiery i pozorować pracę.

Takie udawanie to ciężka robota.

To była autentyczna tortura! Chodziłem do magazynu, fasowałem pudełko kredek do rysowania map ? zestaw ogólnowojskowy, trzy czerwone, trzy niebieskie, żółta, czarna i brązowa ? i temperowałem je wszystkie po kolei do imentu, aż nic nie zostawało i mogłem pójść wyrzucić strużynki z kosza i wyfasować następne pudełko. Ale szybko tych kredek zabrakło, jak to w socjalizmie. W końcu dostałem zgodę na stukanie w maszynę i przepisałem, chociaż już byli wtedy raz przepisani, „Wybrańców bogów”, moją pierwszą powieść. Zezwolenie na pisanie na maszynie zawdzięczałem zresztą zadaniu, które okazało się bardzo pouczające i którego podjąłem się, właśnie żeby czymkolwiek zabić tę nudę wojskowego biura. Oto obywatel generał, który był komendantem głównym, szefem tego całego interesu, miał przemawiać w rocznicę bitwy pod Cedynią; zlecono mi więc znalezienie w archiwum jakiegoś starego przemówienia na tę okoliczność i ewentualne jego zaktualizowanie. Oczywiście zaproponowałem, że napiszę zupełnie nowe. Wreszcie jakaś praca! Przestudiowałem starannie wszystko, co historycy napisali o tej bitwie i przemówienie napisałem naprawdę znakomite.

Nie wierzę, że mogłeś napisać prawdę o starciu lenników cesarza niemieckiego: margrabiego Hodo i dwóch polskich książąt – Mieszka i Czcibora.

Nawet jeśli napisałem ? a skłamałbym, gdybym powiedział, że jeszcze cokolwiek z tego pamiętam ? to i tak generał tego nie wygłosił. Powiedziałem, że było to pouczające doświadczenie. A konkretnie, pouczające było to, co z moim przemówieniem działo się dalej. Zaniosłem je do swojego bezpośredniego przełożonego, powiedzmy, kapitana. Ten pochwalił, ale musiał przecież pokazać, że nadzoruje moją pracę, więc dokonał poprawek. A jakich mógł dokonać poprawek? Stylistycznych. To znaczy, wprowadzając w miejsce normalnych zdań sformułowania z partyjno-wojskowego żargonu, w typie „po linii” i „na bazie”. Potem kapitan przekazał tekst swojemu przełożonemu, majorowi, który też musiał odcisnąć na nim swoje piętno i po poprawieniu podał wyżej. Gdy generał dostał ten tekst, też musiał pokazać, że za nic żołdu nie bierze, zresztą też się pewnie nudził jak wszyscy, więc narobił jeszcze więcej poprawek i tekst wrócił do mnie do przepisania na czysto ? jako niemający prawie nic wspólnego z pierwowzorem typowy bełkot partyjno-wojskowy.

Mając to w pamięci, doskonale rozumiem na przykład, jak powstaje w Polsce prawo i dlaczego ono tak, a nie inaczej wygląda. Najpierw pisze ustawę jakiś fachowiec, potem ją poprawiają w resorcie, potem idzie do uzgodnień międzyresortowych, a potem poprawiają ją posłowie w komisji sejmowej i w kolejnych czytaniach plenarnych… I nawet jeśli nikt z nich wszystkich nie weźmie w łapę za wkręcenie jakichś „lub czasopism”, wystarczy, że chce pokazać, że się na sprawie zna i że dba o interesy wyborców…

 

Na następny odcinek zapraszamy we wtorek (26. IV) o godzinie 17. Książka jest już dostępna w sprzedaży.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka