Wkurzam salon Wkurzam salon
3984
BLOG

Rafał Ziemkiewicz. "Wkurzam salon". Odcinek VII

Wkurzam salon Wkurzam salon Polityka Obserwuj notkę 4

 

 

Czy polityka była obecna w waszym domu?

Większość poglądów odziedziczyłem po ojcu, bo skoro on mnie akceptował, to ja nie buntowałem się przeciw niemu i przyjmowałem jego wizję świata jako swoją. Ale kiedy byłem dzieckiem, w domu nie mówiło się o przeszłości. Pamiętam, że kiedy przeczytałem jakieś książki komunistyczne, powtarzałem w szkole w dobrej wierze brednie o tym, że Armia Krajowa to byli ci, którzy kolaborowali z Niemcami, a walczyła z nimi jedynie Gwardia Ludowa. To było w trzeciej albo czwartej klasie podstawówki... Tato patrzył na mnie dziwnie, ale nie prostował, po prostu czekał, aż dorosnę do właściwego wieku, do poważnych spraw. Moja polityczna i historyczna inicjacja zaczęła się późno, w ostatnich latach podstawówki, i o tym, w jakim świecie żyję, dowiadywałem się raczej od rówieśników. Kumple mieli różne przedwojenne książki, ja też znalazłem kilka ciekawych rzeczy po dziadku... A jeden z kolegów miał prawdziwy skarb ? londyńskie wydanie „Bitwy o Monte Cassino” Melchiora Wańkowicza. O Jezu, co to było za uderzenie w łeb! Prawdziwe olśnienie. Z czasem zacząłem też czytać książki z drugiego obiegu, chłonąc wiedzę o tym, co naprawdę Polska przeszła podczas wojny, o Katyniu i tak dalej...

Mój ojciec niechętnie o tych sprawach z małolatem rozmawiał, ale wieczorami stale słuchał „wolniuchy”, to znaczy Radia Wolna Europa, więc ja też zacząłem słuchać. W sumie już jako uczeń podstawówki miałem wyrobione poglądy. Ojciec tylko próbował mnie temperować, bo jak każdy neofita chciałem od razu z kolegami zakładać jakąś organizację konspiracyjną i podkładać bomby komunistom, by pomścić Katyń. W związku z tym ostatecznie upadł pomysł, żeby zostać jeśli nie lotnikiem, to oficerem w jakimś innym rodzaju wojsk, bo musiałbym przysięgać na wierność socjalizmowi i Związkowi Radzieckiemu... Może szkoda? Tak sobie myślę, że trepem byłbym idealnym. Wojskowy, uporządkowany tryb życia, przebywanie na świeżym powietrzu, a zwłaszcza wydawanie rozkazów...

To chyba żart. Jesteś osobą o charakterze rebelianckim, indywidualistą. Nie wyobrażam sobie ciebie w roli organizatora drużyny, jako urodzony pisarz jesteś zwrócony mocno ku sobie.

No, może masz rację... Na pewno bym nie znał wszystkich swoich podwładnych z imienia, bo ciągle spotykam znajomych, którzy czują się dotknięci tym, że ich nie poznaję.

Zastanawiam się jednak, czy w ogóle są tacy ludzie, których możemy nazwać „urodzonymi pisarzami”. Maciej Parowski, jeden z ludzi, którzy mnie jakoś tam jako twórcę ukształtowali, choć się opierałem, kiedyś podrzucił mi książkę Malcolma Cowleya, socjologa literatury, z takim esejem „Historia naturalna pisarza”, gdzie autor próbuje odpowiedzieć na pytanie, skąd się biorą pisarze. On pisze, że wyrastają z pewnego bardzo charakterystycznego typu młodych ludzi, którzy m.in. nie są bardzo sprawni fizycznie, za to nadrabiają gadaniem; to w moim przypadku akurat się zgadza. WF nigdy nie był moim żywiołem, więc tutaj nie mogłem nikomu zaimponować. Natomiast wypracowania pisałem dobre, także z tego powodu, że czymś musiałem się wyróżniać.

Pisarze to także często ludzie skonfliktowani z całym światem. Ty wypowiadasz często radykalne i bezkompromisowe sądy z niezwykłą pewnością siebie. Zastanawia mnie, skąd się to wzięło.

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Faktem jest, że miałem zawsze negatywne stosunki z otoczeniem, i do końca sam nie wiem, z czego to wynikało. Być może z jakichś moich osobowościowych wad, bo nigdy nie miałem łatwego charakteru. W klasie mało z kim się przyjaźniłem, większość ludzi z wzajemnością mnie nie lubiła. Tak było w podstawówce, w liceum i na studiach. Zawsze budowałem tam jakąś swoją osobność.

Czyli osiągnąłeś „wyrazistość”, na długo zanim zostałeś publicystą.

To trzeba by spytać rówieśników, ale sądzę, że generalnie ich niechęć do mnie była w dużym stopniu uzasadniona, bo ja byłem rzeczywiście typem zakapiora, czasem mało przyjemnym dla otoczenia. Np. zawsze lubiłem ludziom mówić przykre rzeczy i to mi zostało do dziś, tyle tylko że dzisiaj zaspakajam tę potrzebę przede wszystkim jako publicysta i dzięki temu w kontaktach prywatnych zrobiłem się znacznie fajniejszy. Chodziłem do bardzo szpanerskiej szkoły – liceum im. Antoniego Dobiszewskiego przy ul. Dolnej. Do tego ogólniaka uczęszczało wiele dzieci prominentów; uczennicą „Dobisza” była m.in. córka Jaruzelskiego. Przychodziło się tu w markowych, zachodnich dżinsach, a w kiblu paliło się takie długie, cieniutkie, brązowe cygaretki z Peweksu, śmierdzące jak dziś te kadzidełka sprzedawane przez Wietnamczyków...

Zapewne dumonty...

... albo John Player Special, takie w czarnym pudełku. Ja się starałem robić wszystko, żeby do tego nie pasować, paliłem giewonty bez filtra, od których smrodu padały muchy w promieniu stu metrów, a po szkole chodziłem czasami dosłownie w podartych na tyłku dżinsach ? potem takie dziury się zrobiły modne, ale wtedy nie były ? i kraciastej koszuli flanelowej. Jakoś ciągnęło mnie do obciachu. Postanowiłem, że jako pisarz wezmę się nie za „normalną” literaturę, ale za science fiction. Nawet moja własna matka nie była w stanie wybaczyć mi, że piszę, jak mówiła z pogardą, „jakieś fikszyny”. To było dla niej coś wstydliwego. Nie żeby miała coś przeciwko samemu pisaniu, ale jeśli już, to coś normalnego...

 

Odcinek ten miał zostać opublikowany wczoraj o godzinie 22, nastąpiły jednak problemy techniczne, za co przepraszamy. Następny odcinek już dziś o godzinie 17.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka